7/31/2016

Chillout /K&M

Pisaliśmy już wam wcześniej, że odkąd pracujemy weekendy są naszymi zbawiennymi dniami, bo wtedy tak naprawdę mamy dla siebie czas. Staramy się wtedy jak najlepiej wykorzystać chwile spędzone razem. Wczoraj upiekliśmy pizzę (bo najlepsza własna!) a następnie wybraliśmy się na dłuuugi spacer. Nie trzeba daleko jechać, żeby móc nacieszyć się pięknymi widokami. Byliśmy świadkami przepięknego zachodu słońca, w dodatku w końcu był ciepły wieczór co rzadko się zdarza w te wakacje. Niektórzy twierdzą, że związkom z wysokim stażem brakuje już romantyczności, że wygasa. Nic bardziej mylnego! Nadal jesteśmy kochani i słodcy haha. 




Zdradzimy wam, że szykuje się nam kolejny wyjazd i nabiera on coraz bardziej realnych kształtów!




7/28/2016

DIY - toaletka /Karolina

Która dziewczyna nie marzy o toaletce w swoim pokoju? Swoim małym kąciku pielęgnacji i makijażu. Po przeprowadzce z mojego małego pokoju do znacznie większego, gdzie spokojnie mogę sobie pozwolić na wiecej mebli bez ryzyka zmiażdzenia sama zapragnęłam sobie kupić swoją własną toaletkę. Po pierwszej wypłacie. Szczęśliwa już zawczasu zaczęłam szukać upragnionej zdobyczy, ale mina niestety szybko mi zrzędła...mianowicie cena. Za dobrą, piękna toaletkę musiałaym zapłacić połowę swojej pensji, odechciało mi się. Możecie powiedzieć, ze zawsze są rodzice...ale próbuję zrobić się bardziej niezależna i na większe rzeczy zapracować sobie sama. 

Postanowiłam, że zrobie sama swoja własną toaletkę. Pomysł ten odgapiłam trochę od mojej koleżanki, która sama też zamiast kupić sobie - zrobiła. 
Wykonanie swojej toaletki jest banalne. Co potrzeba?

-stolik (wielkość zależy od ilości kosmetyków)
- lustro
- pudełka/koszyczki 
-krzesło 

Lustro wystarczy przybić do ściany, przystawić do tej ściany stolik, położyc na stoliku pudelka, a do pudełek kosmetyki. Cała filozofia. Oto jak się prezentuje efekt końcowy: 






Może nie jest to zbyt wielka toaletka, nie miałam większego stolika. Ale mi w zupełności wystarcza, nie korzystam z wielu kosmetyków :D I wiecie ile wydałam na to? ZERO ZŁOTYCH. Przy tym mam toaletkę, której nie ma nikt.  Morzna? morzna.

7/26/2016

Dorosłość i brak czasu /Mikołaj


Są to chyba pierwsze moje wakacje, które de facto wakacjami nie są. Główną część czasu pożera praca, że ledwo zostaję go na weekendy. To chyba jeden z tych momentów, kiedy powoli wkracza się w dorosłość, pokazując nam czym ona jest, i jednocześnie dając nam do zrozumienia, że wcale nie chcemy i nie chcieliśmy dorastać.

W takich sytuacjach od razu przypominają się godziny spędzone w szkolnych ścianach, dochodząc do wniosku że wcale nie było tak źle. Że użeranie się z nauczycielami czy znajomymi z klasy nie było najgorsze, i że koledzy z pracy i przełożeni mogą sprawiać znacznie więcej problemów. Paradoksalnie, wydaję mi się, że większość z nas po zasmakowaniu ciężkiej pracy zaczyna rozumieć, jak bardzo chcę się uczyć. Okres, w którym po prostu chcemy sobie "dorobić", ma to do siebie, że w większości przypadków możemy podjąć się prac, które nie do końca kojarzą nam się z przyjemnymi, takie uroki braku wykształcenia (Chyba że mamy znajomości, wtedy nie ma czym się martwić). Wtedy uświadamiamy sobie, że praca w kawiarni czy jako pomoc kuchenna nie jest tym, co chcielibyśmy robić przez resztę życia.

Pomimo że praca ma również swoje plusy, w pewnym sensie cieszę się, że czeka mnie jeszcze dalsza edukacja. Z tych wakacji wiele nie skorzystam, natomiast myślę, że mimo wszystko będę je dobrze wspominał. Cieszę się, że nie zostałem rzucony na głęboką wodę i że jeszcze będzie się trochę działo w moim życiu, a za rok po prostu znajdę sobie coś na pół etatu. Czasami szkoda, że o pewnych rzeczach/wartościach jesteśmy uświadamiani po czasie, ale i z tego można się cieszyć i pozyskiwać doświadczenie. Pozwala mi to bardziej doceniać sytuację w jakiej się znajduje, pomimo że wiele rzeczy w moim życiu wciąż nie jest kolorowych. A skoro o tym mowa, tego lata na pewno wyniosę jedną, konkretną naukę - Jeżeli moje dziecko nie będzie chciało się uczyć i nie będzie miało żadnych pasji, po prostu wyślę je do roboty.

7/24/2016

Czy idziemy na studia? /K&M



W końcu rozwiewamy wasze wątpliwości na temat tego gdzie idziemy na studia! Było to zdecydowanie najczęstsze pytanie w ciągu ostatnich 2 tygodni. Nie przedłużając - zapraszamy!

Karolina: Od samego początku chciałam iść na studia zaoczne, i mój końcowy wybór również na nie padł. Co prawda, były momenty, kiedy bardzo chciałam iść na studia dzienne. Do mojego upatrzonego kierunku, którym były międzynarodowe stosunki gospodarcze, zabrakło mi 1 (!) punkt. Możecie tylko sobie wyobrażać, jak rozgoryczona byłam. Dostałam się z kolei na gospodarkę wodną, niestety zaraz po tym wydarzeniu zdałam sobie sprawę, jak bardzo ten kierunek nie jest dla mnie. Dowiedziałam się, że konieczne będą wyprawy na morze, przeważnie na miesiąc albo i nawet dłużej. A ja przecież  nie lubię ani statków, ani tak długiego odcinania się od cywilizacji! Najprawdopodobniej zatem zostanę zaoczną studentką prawa w biznesie, i będę starała się godzić prace, naukę, znajomości i bloga. Może nawet kiedyś napiszę o tym post :)
Tak czy inaczej, zamierzam podejść do matury jeszcze za rok i wtedy ewentualnie zmienić studia. 

Mikołaj: Prawdę mówiąc, z początku mój wybór był dosyć niejasny. Pomysłów było wiele, tak jak i niepewności odnośnie tego, gdzie się dostanę a co nie. Jeszcze na początku szkoły średniej kierunkiem, jaki chciałem obrać, była psychologia. Szybko zostałem wyedukowany, że po tym kierunku mogłyby być problemy na rynku pracy. Nie wiem czy tylko u nas w Polsce tak jest, natomiast szkoda że często tak naprawdę nie mamy możliwości podążać za tym co nas fascynuję, chyba że postanowimy sporo zaryzykować. Potem myślałem o socjologii, która również nie daje dużego pola do popisu, mimo że kierunek ciekawy.

Czas mijał, a ja postanowiłem że będę myślał o studiach po maturze. Z racji że angielski poszedł mi całkiem dobrze, myślałem o filologi angielskiej. Paradoksalnie, jak się okazuję, żeby się tam dostać musiałbym dobrze napisać również pozostałe przedmioty. Niechybnie, logiki w tym brakuję, chociaż faktycznie ten system czasami pomaga dostać się na studia osobom, którym niekoniecznie poszedł dobrze przedmiot związany z nimi, za to inne napisały świetnie. W moim przypadku jest podobnie. Gdyby nie dobrze napisany angielski rozszerzony, nie dostałbym się na kierunek który nazywa się informatyka i ekonometria. Były jeszcze rozmyślenia odnośnie administracji, zrządzania, finansów i innych podobnych studiów. Wybór jednak padł na kierunek techniczny, po którym z relacji bardziej doświadczonego rodzeństwa, łatwiej o prace. Z racji że z komputerami mam wiele wspólnego, z uśmiechem spoglądam na to, co może mnie czekać na ostatnim szczeblu edukacji.

***

A wy? Jakie macie plany po ukończeniu szkoły średniej?

7/21/2016

Postcards - czyli moja mała obsesja /Karolina


Myślę, że każdy, a przynajmniej większość z nas (a zwłaszcza kobiet!) lubi coś chomikować, zbierać, kolekcjonować. Niektórzy z każdej podróży przynoszą kubek z nazwą miejsca, które odwiedzili, inni kupują coś charakterystycznego dla danego miejsca, jeszcze inni kolekcjonują płyty, filmy, ksiązki ulubionego autora...a ja zbieram pocztówki! Nie można mnie nazwać jakimś nałogowym postcarderem (istnieje takie słowo?) bo nie istnieję na tego typu specjalnych stronach. Ale z każdego miasta w którym byłam przynoszę pocztówkę, nawet jak byłam tam dwa razy i bez pocztówki nie wrócę na pewno haha. Lubię również wymieniać się pocztówkami, ale jak mówiłam - bez pośrednictwa żadnych stron internetowych. 
Czemu o tym piszę? Bo to fajny, luźny temat na notkę, bo możecie się dowiedzieć czegoś o mnie, bo nie mam siły myśleć o czymś poważniejszym. 
Piszę o tym również dlatego, bo pomyślałam, że może ktoś chciałby się wymienić ze mną pocztówkami z obojętnie jakiego miasta - przyjmę wszystkie! A ja w zamian wyślę coś z Trójmiasta :D Dobry deal, no nie? 

7/19/2016

Cudzy blog to nie tablica ogłoszeń /Mikołaj



Fajny post, zapraszam na mojego bloga

To fajnie :D mój blog: mamwdupietwojpostwbijacdomnie.blogspot.com

Przeczytałem/am tylko końcówkę wpisu żeby wiedzieć co napisać

Przeczytałem/am komentarze wyżej żeby wyglądało że zaznajomiłem/am się ze wpisem

Nic nie przeczytałem/am, po prostu napiszę że się zgadzam i dam link do bloga

Już kiedyś Karolina pisała na ten temat, natomiast rosnąca we mnie frustracja nie pozwala mi zostawić tego bez dorzucenia swoich pięciu groszy. Każdy to znał, zna lub będzie znał. Tak samo wiem, że ten post ani trochę temu nie zaradzi, aczkolwiek napisanie o tym pozwoli mi poczuć się wewnętrznie lepiej.

Realia Blogspota, jak i wielu innych portali są nieubłagane. Żeby dać innym znać o swoim istnieniu, komentujemy, staramy się żeby nas zauważono, reklamujemy się. To normalne. Gdyby miało się czytać każdy post i pisać zwięzłe komentarze, byłoby to po prostu mało wydajne. Rozumiem to. Każdy z nas musi, musiał się na początku jakoś wybić. Natomiast wszyscy chcemy, aby poświęcano nam czas i z zainteresowaniem przyjmowało się to, co mamy do powiedzenia, prawda?  Niestety, zapominamy o tym, przez co tak naprawdę wszystko dookoła nas traci na wartości, bo przecież nikt nikogo nie czyta, tylko komentuje licząc na "rewanżyk".

Widzicie, ja osobiście, przyznaję się. Rzadko komentuję, rzadko czytam. Raz że nie do końca mam na to czas, a dwa że większą przyjemność daje mi pisanie dla tych, którzy faktycznie chcą czytać to, co chce przekazać. Jeżeli natomiast coś rzeczywiście mi się spodoba, staram się jak najlepiej dać do zrozumienia że poświęciłem swój czas i że był on dobrze spożytkowany. Nie robię tego dla wyświetleń, obserwacji czy też dla komentarzy, sam innym tego nie zapewniam, dlatego też od innych tego nie oczekuję. Dużo większą radość natomiast sprawia mi jeden naprawdę treściwy komentarz od serca, z przemyśleniami, niż 20 bez żadnego polotu. Co za tym idzie, 20 komentarzy wolałbym nie widzieć wcale, niż wiedzieć że ktoś po prostu miał mnie w dupie i dał komentarz żeby inni mogli go odwiedzić. Jeżeli ktoś miałby się mną zainteresować, to chciałbym żeby było to z jego własnej woli i z racji treści których dostarczam, nie dlatego że raczyłem skomentować jego własną.

Dlatego jeżeli dotrwałeś/aś aż tutaj, jeżeli coś Cię nie interesuję, nie okłamuj wszystkich dookoła że jest inaczej, przynajmniej nie tutaj. Może inni mają inne do tego podejście, ale nie ja, jak i również nie Karolina.

Tym samym dziękuję wszystkim tym, którzy piszą nierzadko również bardzo fajne komentarze, przychodzą tutaj z powodu własnego zainteresowania a nie potrzeby powymieniania się pustymi komentarzami. Możecie być pewni, że nieważne jak mało by was było, swoją obecnością i aktywnością sprawiacie mi, jak i również Karolinie ogromną przyjemność.

7/17/2016

Sopot /K&M

Kolejny weekend spędzony na nacieszeniu się sobą. Nie widzieliśmy się tydzień, dla par na odległość to pewnie i tak mały odstęp czasu, jednak my nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Staramy się pogodzić pracę ze spotkaniami, ale o tym będzie osobny post. 

W ten weekend wybraliśmy się do Sopotu głównie zanieść papiery na studnia (za tydzień już powinniście się dowiedzieć gdzie idziemy!) ale przy okazji wybraliśmy się na Monciak i molo, na którym obydwoje dawno nie byliśmy. Przeszliśmy się i nacieszyliśmy widokami, obydwoje stwierdziliśmy, że morze działa baardzo uspokajająco. Fajnie było posiedzieć razem na ławce, mieć przed sobą tylko wodę i spędzić czas wśród szumu fal. 

Nie spędziliśmy tak jednak zbyt dużo czasu, bo musieliśmy zabrać się za organizację grilla u Karoliny (własciwie ona się za zabrała). Wieczór spędziliśmy więc w towarzystwie, na rozmowach, muzyce, piciu i jedzeniu. Siedzieliśmy tak do 2 nad ranem i na pewno w tym samym składzie powtórzymy jeszcze to spotkanie! 

A jutro szara rzeczywistość i praca....ale byle do piątku! A właściwie do soboty...
na koniec zostawiamy was z dawką zdjęć z Sopotu...niestety nie mieliśmy aparatu i zdjęcia są robione telefonem.









7/14/2016

Pamiętaj o sobie /Karolina


Znacie to uczucie, kiedy dbacie o każdy szczegół, pielęgnujecie każdą znajomość, dopinacie wszystko na ostatni guzik, jesteście na każde zawołanie? Dajecie z siebie 100%?Kiedy jesteście w stanie rzucić wszystko dla kogoś, a siebie zostawić na ostatnim miejscu?

Ja znam. Znałam. Moim motto życiowe powinno chyba brzmieć "Wszystko dla wszystkich, a dla siebie nic". Na szczęście zostałam pięknie i dobitnie uświadomiona, że trzeba czasami być egoistą i myśleć o sobie i swoich potrzebach. Zaraz mnie zlinczujecie, że jak to, że trzeba być ciagle dobrym, że bezinteresowna pomoc jest piękna. Owszem, nie zaprzeczam. Ale żeby przy tym nie zwariować. Nie być wiecznie dostępnym dla każdego, bo przypomnij sobie, czy kiedy TY jesteś w potrzebie czy tłumy gonią i biją do okna żeby ci pomóc. Sprawdź czy jeżeli Ty odpuścisz czy ktokolwiek będzie o Ciebie walczył. Prawda niestety może okazać się smutna, czego oczywiście nikomu nie życzę. Po prostu staram się uzmysłowić, żebyśmy czasem dali spokój i pozwolili się wykazać a sami zadbali o siebie, swoje potrzeby, znali swoją wartość. 

Ja postanowiłam zadbać o siebie i wycofuję się. Od ciągłego myślenia, dawania z siebie 200% żeby wszystko wszędzie grało, starania się. Jestem dla tych, co chcą być dla mnie. Mam nadzieję, że z moją nową mantrą dam radę i przestanę być osobą, którą opisuję w pierwszym akapicie. 

7/12/2016

Liceum - Dzienne czy Zaoczne? /Mikołaj


Dla większości z nas wybór liceum jest wyborem dosyć oczywistym, zdecydowana większość kieruje się ku dziennemu liceum. Ja, jako iż życie poprowadziło mnie przez oba te typy, a obecnie jestem już szczęśliwym absolwentem liceum zaocznego ze zdaną maturą, chciałbym podzielić się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami. Przybliżę wam mniej więcej jak wygląda szkoła zaoczna, bo jak wygląda dzienna wszyscy dobrze wiemy. Możliwe, że wyjdzie z tego dosyć długi post, natomiast jest on jak najbardziej od serca, zatem zapraszam do czytania.

Jak to się zaczęło? 
Dosyć prosto, chociaż nie jest to historia którą wspominam z uśmiechem. Będąc w drugiej liceum powinęła mi się noga na wielu płaszczyznach i nie udało mi się przejść do następnej klasy. Na taki a nie inny obrót spraw miało wpływ wiele zmiennych. Główną przyczyną była biologia rozszerzona, która została mi wciśnięta na siłę najpierw przez nauczycielkę z tego przedmiotu, a potem przez wychowawczynię. Sam natomiast wolałem iść na historie, której rozszerzenie miałem również do wyboru, jak i chyba lepiej się w niej odnajdywałem. Po namowach wybór padł na biologie, przecież czemu nie, jesteś nawet bystry, na pewno sobie poradzisz - zapewniały nauczycielka i wychowawczyni. Cóż, jak przyszło co do czego, nikt ręki nie podał. Jedyną pomoc otrzymałem od mojej ukochanej kobiety, która robiła mi notatki ułatwiające naukę. Tak czy inaczej, ucząc się na biologię, poświęcałem przez to czas na matematykę, którą koniec końców oczywiście również oblałem. Z samych lekcji biologii nie wynosiłem nic poza stresem i byciem tyrany co lekcje (Aczkolwiek nie byłem jedyny).
Sam również nie byłem bez winy. Patrząc w przeszłość, gdybym trochę inaczej wszystko rozegrał, miałbym przynajmniej zagwarantowaną, zdaną matematykę. Nauczyciel z tego przedmiotu był najlepszym nauczycielem jakiegokolwiek spotkałem w swojej historii, i myślę że tak już zostanie. Niestety, sytuacja z biologią tylko pogarszała mój stan, stopniowo coraz bardziej zniechęcając mnie do czegokolwiek. Uciekałem z zajęć, nie przychodziłem do szkoły, były również inne powody, ale nie mogło zabraknąć wśród nich samej biologii, gdzie nauczycielki jedynym remedium na moje problemy było jebanie mnie jak tylko można. Zapewne musiała bardzo wierzyć, że wstawienie mi szóstej jedynki za nieodpowiedzenie na jej pytanie, pomoże mi zmotywować się do dalszej nauki i zaliczyć semestr. Nic tylko dać nobla z pedagogiki.

Sierpień 2014 nadszedł szybko, pomimo nauki której było za mało, i osobiście się do tego przyznaję, przejście do następnej klasy mogłem lizać przez szybkę. Byłem świadom swojego postępowania, jak i byłem gotowy przyjąć wszelkie konsekwencje z pokorą, wyrażając tym samym chęć poprawy i chęć na dalszą naukę w tej samej szkole. Pomimo że nigdy nie sprawiałem problemów (Po prostu często opuszczałem zajęcia), dyrekcja bez żalu wyjebała mnie ze szkoły, od tak, jak psa. Wspaniałe podejście do ucznia, nie ma co. Trudno się dziwić, skoro zamiast człowieka, widzą oni chodzące statystyki. W końcu, skoro nie zdałem w drugiej klasie, jak mógłbym zdać maturę? Po serii życiowych porażek i stresów, stwierdziłem że nie chce już chodzić do szkoły dziennej. Zdecydowałem, że chce iść do szkoły zaocznej, mieć dużo wolnego czasu dla siebie i uczyć się samemu.

I co dalej?
Cóż, może wydać się to zabawne, natomiast w pierwszej kolejności bardzo zaskoczył mnie poziom wyposażenia jakie ta szkoła zaoczna posiada. Może nawet w pewnym sensie zasmucił, bo był na bardzo wysokim poziomie, co z jednej strony naturalnie jest dobre, z drugiej niekoniecznie. Myślałem wtedy zawsze o tych wszystkich szkołach dziennych z chujowym wyposażeniem i jakoś tak sądzę, że nie tak powinno to wyglądać. No ale cóż, sam początek a tu już 1:0 dla zaocznej

A co z nauką? 
Zupełny brak setek bzdurnych przedmiotów które miały wyłącznie na celu marnowanie czasu ucznia. Tylko Polski, Angielski, Matematyka, Geografia (W trzeciej klasie) no i gdzieś tam w tym wszystkim jeden przedmiot dodatkowy (WoS a potem Przedsiębiorczość). Nauczyciele byli bardzo w porządku, nie męczyli, często nawet pozwalali przejść wyżej tym najgorszym, wiedząc że zależy im tylko na wykształceniu średnim. Byłem jedyny który zdaję maturę w swojej klasie, więc kładli na mnie trochę większy nacisk w ostatnim semestrze, co koniec końców myślę że było dla mnie dobre, zwłaszcza w kwestii matematyki.
Tak czy inaczej, nauki w szkole zaocznej jest mało. Brak prac domowych czy potrzeby uczenia się ze zjazdu na zjazd. Pomimo tego, ucząc się do egzaminów (Które są dwa razy w roku szkolnym), można spokojnie zaczerpnąć wiedzy przydatnej do zdania matury. Warto również wspomnieć, że nauczyciele przyjaźnie się do każdego odnosili. Nawet Ci najmłodsi byli Per Pan, Per Pani, a na domiar tego byli traktowani faktycznie bardziej jak człowiek, niżeli zwykły uczeń.

Jeżeli chodzi o same przygotowania do matury, powiem tyle - spokojnie. Nie wyniesiemy stąd wiedzy aby zdać wszystko na 100%, natomiast w mojej opinii, szkoła zaoczna da dużo lepsze podstawy do zrozumienia danych zagadnień, niż dzienna. Materiały które otrzymujemy to fundamenty, na których w zależności od naszego wkładu możemy wybudować coś naprawdę fajnego. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że chłonąc podstawy matematyki krok po kroku, w trochę wolniejszym tempie, naprawdę mogłem ją zrozumieć i samemu próbować radzić sobie z trudniejszymi zadaniami. W szkole dziennej było to dla mnie niemal niemożliwe, ponieważ często już na drugiej lekcji zaczynały się przykłady, za które na maturze byłyby za 3 punkty.

Znajomości
Tutaj przechodzimy do chyba największego problemu, z jakim ja osobiście borykałem się w szkole zaocznej. W te miejsca uczęszczają w większości ludzie starsi. Pomimo że mogą to być bardzo mili ludzie, różnica pokoleń robi swoje, a ja w dodatku nie najlepiej radze sobie w zawieraniu nowych znajomości. Miałem również kilka osób w wieku zbliżonym do mnie, niestety byli to ludzie słuchający Gangu Albanii a ulubionymi tematami były mecze, imprezy czy jakieś super fantastyczne opowieści, co temu Maćkowy się przytrafiło gdy jechał samochodem. Z tego powodu, nierzadko w pewien sposób doskwierała mi samotność i tęsknota za znajomymi ze szkoły dziennej. Tutaj nie mogłem zawrzeć żadnej lepszej znajomości, ani pogadać na jakiś bardziej sensowny temat. Byłem po prostu jak biały pośród stada czarnych. Oczywiście, nie jest powiedziane że tak jest zawsze, inni mogą mieć więcej szczęścia.

Czas Wolny
Przechodzimy do ostatniego, jak i najlepszego punktu w tym całym zestawieniu. Czasu wolnego jest masa, jeżeli ktoś chodził do dziennej, taki obrót spraw otwiera przed nim multum możliwości. Można poznawać nowe rzeczy, poświęcić się swoim pasjom, czytać, edukować się w dowolnym kierunku, bądź też po prostu popracować trochę. Przyznaję się szczerze, ja za to ostatnie się nie zabrałem i żałuję trochę, taka leniwa psia końcówa ze mnie. Niemniej jednak, pomimo że nie wykorzystywałem tego czasu w 100%, pozwolił mi on na rozwój w wielu osobistych kierunkach i wiem, że w trybie dziennym byłoby to dla mnie po prostu niemożliwe.

Podsumowanie
Liceum zaoczne to idealny wybór dla wielu ludzi. Dla tych którzy mają pomysł na siebie, lubią się uczyć w swoim zakresie, których tryb dzienny nie przekonuję i wiedzą że spożytkują ten czas lepiej. Ja tak właśnie zrobiłem, spożytkowałem go na swoją korzyść nic przy tym nie tracąc. Jedynym moim problemem była samotność i wyróżnianie się na tle znajomych, natomiast jeżeli ktoś nic sobie z tego nie robi, tym bardziej może spróbować swoich sił w takiej szkole.
Czy mając wybór poszedłbym do liceum zaocznego raz jeszcze? Pomimo wszystko, myślę że nie. Jakkolwiek to brzmi, zawsze brakowało mi chwil spędzonych ze znajomymi w szkole, nawet jeżeli nawet wtedy miałem chujową klasę. Pomimo że na samym początku jakoś tym się tym nie przejmowałem, z czasem doskwierał mi brak stałego kontaktu z przyjaznymi twarzami z którymi mogłem porozmawiać. Pomimo pewnych nieprzyjemności które zapewnia szkoła dzienna, miała coś co z perspektywy czasu sprawia że chciałbym tam wrócić, i myślę że są to właśnie znajomi. Jeszcze odnośnie wyboru, gdybym miał wybierać jeszcze raz, zamiast liceum wybrałbym technikum

Koniec końców, nie żałuję niczego. Maturę zdaną o własnych siłach uważam za swój ogromny osobisty sukces, zwłaszcza że może ona konkurować z maturami osób które ukończyły licea dzienne. Obecnie aplikuję na studia (Tak, dzienne), licząc, że się dostanę na upragniony kierunek. Na pewno mam zamiar dalej się edukować, no i kto wie, może tym razem uda mi się zdobyć nieco więcej znajomych.
----------------------------------
Gorąco pozdrawiam moją ukochaną Karolinę która była ze mną przez te wszystkie lata, wierzyła we mnie i wspierała w trudnych chwilach. Dziękuję kochanie

Pozdrawiam również szerokim chujem Liceum Ogólnokształcące Nr 1 w Pruszczu Gdańskim za wyrzucenie mnie na bruk

Pozdrawiam tym samym (Plus moimi 88% z rozszerzonego angielskiego) moją nauczycielkę od tego właśnie przedmiotu i z tej samej szkoły, twierdzącą że z moim podejściem nie zdam matury 

Dziękuję wszystkim za uwagę

7/09/2016

Początek /K&M



 Każdy pamięta pierwsze etapy swojego związku i to co działo się przed nim. Motyle w brzuchu, euforia na widok każdej nowej wiadomości, depresja życiowa gdy on (będziemy wyrażać się w jednej osobie, padł rodzaj męski, bo wiecej tu kobiet) nie pisze przez....5 godzin. 
Potem pierwsze randki i to magiczne "Chcesz ze mną chodzić?".

U nas było trochę inaczej, ale oczywiście nasza historia pokrywa się też z dziesiątkami innych. Nie wyczailiśmy się przez facebooka, chodziliśmy ze sobą do gimnazjum, Mikołaj wyczaił Karolinę i napisał do niej po północy w 13-sty dzień miesiąca, kiedy ona była załamana bo w ten dzień miała pierwszy raz założyć na stałe okulary. Gdy napisał, Karolina pomyslała, ze to kolejny idiota, który nie ma co robić w nocy. Romantycznie, nie? 
Jednak rozmowa jakoś się kleiła, tajemniczy rozmowca intrygował Karolinę coraz bardziej, ale nawet gdy spojrzała na zdjecie klasowe jego klasy nie kojarzyła goście zupełnie. Potem przez tydzień mówiła zupełnie innemu chłopakowi "cześć" na szkolnym korytarzu. 

I tak jakoś się to zaczęło, pisaliśmy codziennie przez parę godzin na wymarłym juz gadu gadu(ale nadal z niego korzystamy). Poznawaliśmy się głównie przez rozmowy internetowe, podczas samej znajomości spotkaliśmy się zaledwie 5 razy. Znamy się od 13 sierpnia 2011, a jesteśmy razem od 20 sierpnia 2012. Dopiero po roku nastał ten magiczny moment, kiedy byliśmy już parą. Dosyć długi okres czasu, zważywszy na to ile pisaliśmy. Niestety, dla jednego z nas, drugie nie od razu się zakochało, możecie zgadywać kto był pokrzywdzony. 
Aż w końcu nastał ten dzień. Spacer, długi spacer, burza w międzyczasie, deszcz, potem słońce, trafiliśmy do sadu z różowymi jabłkami, wyglądało jak z bajki. Zgubiliśmy się, usiedliśmy zeby pomyśleć co dalej. W końcu usłyszane przez jedno z nas 2 magiczne słowa i odpowiedz "ja ciebie też". Od tego wszystko się zaczęło. Cieszymy się, że nie padło wyrażenie "chcesz być moją dziewczyną/chłopakiem?" tylko wyszło to samo z siebie. Cieszymy się, ze musieliśmy rok dojrzeć do miłości, bo zdązyliśmy zostać już przyjaciółmi i mamy 2w1. 

I oto koniec historii samego początku, nie jest zbyt oryginalna, mieliśmy poczatki takie jak zapewne 3/4 par. Ale gdybyście byli 20 sierpnia 2012 koło nas, w tym sadzie, który wygladał jak z bajki i gdzie jabłka były różowe, poczulibyście magię tego dnia. Chcieliśmy chodzić co roku do tego sadu, ale niestety rok później był juz spalony i zaschniety. 

7/07/2016

Kobieta pracująca/Karolina

 

Takie ostatnio modne te hasztagi #kobietapracujaca że i ja się nią stałam od niecałego tygodnia. Jestem taka niezależna, no nie?

Stwierdziłam, że nie ma co sie lenić w te najdłuższe wakacje życia i może warto sobie na coś uzbierać. Zgłosiłam w sumie na początku cv tylko do ksiegarni w mojej miejscowości i....challenge accepted! Dostałam tę pracę. I tak oto pracuję sobie w ksiegarni, która jest połozona jakies 10 minut pieszo od mojego domu, to taka duża odległość, ze aż jezdze samochodem. 

Ogólnie praca do najtrudniejszych nie należy, ale wcale też nie jest taka łatwa jak można myśleć. Jest dużo papierkowych spraw, czasami jeszcze nie ogarniam systemy, przeklętych faktur i momentami mam ochotę po prostu wyjść i powiedzieć, że przecież nie da się tego ogarnąć. Ale da, wszystko się przecież da. Dlatego podpisałam umowę na najbliższe 3 miesiące, a co dalej - zobaczymy, to już zalezy od tego na jakie studia się dostanę i czy pójdę studiować zaocznie czy dziennie. Ale post o maturze - wynikach i studiach w swoim czasie. 
Wiecie co jest najlepsze w mojej pracy? Że mam styczność z książkami. Dla takiego książkoholika jak jak to taki miniraj. 
Najgorsze są niestety godziny pracy 9-17, czyli caly dzień w plecy, ale jakoś próbuje korzystać z tych resztek godzin które mi zostają.

7/05/2016

Czarne charaktery mają gorzej /Mikołaj


Na pewno każdemu z nas chociaż raz podobała się postać, która reprezentuje sobą zło. Podczas oglądania serialu, filmu, czytania książki, czy też grania w gry komputerowe. Na pewno w związku z tym, trzymając kciuki za naszego "badassa" do samego końca, spotykał nas nieraz ogromny zawód. W końcu dobro zawsze zwycięża, prawda? Paradoksalnie, czasami nie ma niczego gorszego.

Pomysł na ten post wpadł mi podczas czytania pewnej książki, gdzie oczywiście był czarny charakter, który bardzo przypadł mi do gustu. Nie trzeba wyjaśniać, jaki koniec go spotkał. Sam nie dawałem mu dużych nadziei, natomiast zawsze się tli ta iskierka, która chce wierzyć, że może tym razem zło zatriumfuje. Rozumiem, że z tych porażek ma płynąc lekcja, morał, sam również nie popieram czynienia zła. Ciężko z kolei ukryć, że wiele postaci spod ciemnej gwiazdy jest o wiele bardziej ciekawych, jak i nierzadko ich motywy, może i nie do końca szlachetne, sprawiają że życzymy im wygranej z całego serca. Tylko co nam po tym, kiedy autor znowu postanowił nie wybijać się ponad schemat i naciągnął wszystkie prawa nieba i ziemi tylko po to, aby mogły wygrać szare, denne, no ale w końcu pozytywne postacie?

Ten post jest pewnego rodzaju frustracją, jak i formą sprawdzenia, czy aby nie jestem sam w tych poglądach. Oczywiście, równie często spotykam postacie które są dobre, a ja im życzę wygranej. Chyba jest to lepsze również dla mnie, bo wtedy nie muszę się martwić, że spotka mnie jakikolwiek zawód. Niemniej jednak, jak na ironie, jest dużo zła dookoła nas, takiego, które nie sprawia nam przyjemności. Pomimo pięknych sloganów że dobro zawsze zwycięża, na nic się to zdaję. A ja, po prostu, chciałbym od czasu do czasu doświadczyć przewagi zła nad dobrem, którego formę akceptuje, która koniec końców jest tylko fantazją, a nie przykrą rzeczywistością.

A czy wy myślicie podobnie? Również uważacie, że tego typy motywy są naciągane i przydałby się powiew świeżości? A może mieliście kiedyś swój ulubiony czarny charakter? Piszcie w komentarzach.

7/03/2016

Chwila Relaksu /K&M


Podczas gdy Opener w Gdyni trwał w najlepsze, my byliśmy trochę zajęci swoimi sprawami. W tygodniu mamy mniej czasu dla siebie bo zaczęliśmy prace, toteż w weekend postanowiliśmy złapać chwilę oddechu. Jak nam się to udało?

Odpowiedź nie będzie zaskakująca, bo jak zwykle udało nam się bardzo dobrze. Postanowiliśmy popodziwiać uroki naszego miasta, jak i delektować się ładną pogodą. Nic oryginalnego, ale nawet takie proste rzeczy spędzone w odpowiednim towarzystwie potrafią cieszyć. Wyprawę przypieczętowaliśmy wizytą w pizzerii, a podczas powrotu do domu złapał nas solidny deszcz. Zabrakło tylko romantycznego pocałunku.

Tak mniej więcej wyglądał nasz weekend, a my tymczasem przygotowujemy się na nadchodzący tydzień, w którym dowiemy się w końcu jak poszły nam matury. A jak wam ostatnio mija czas? Był ktoś z Was na Openerze? Jeżeli tak, chętnie chcielibyśmy usłyszeć od was jak było. Możliwe, że w przyszłym roku sami się wybierzemy, jeżeli będzie wszystko sprzyjać :)